piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 50

L
Kiedy otworzył oczy, obok niego nie było jego ukochanego. Podparł się na łokciach, rozglądając po pustej wieży. Niebo było wciąż ciemne, a słońce bardzo wolno wznosiło się w górę. Poczuł chłodny powiew wiatru. Zadrżał. Chwycił w dłoń swoją różdżkę, przywołując ubrania. Wciągnął je szybko na siebie i podszedł do barierki. Spojrzał w granat nad sobą, odsuwając się nagle.
-Kurwa.
Ruszył biegiem w dół, modląc się, by zdążył. Żeby tylko nie było za późno.
Na niebie rozciągał się mroczny znak.


Uczniowie coraz bardziej przerażeni schodzili na dół. Wiadomość o czaszce na niebie szybko się rozniosła po szkole. Dzieci były przerażone, a starsi tylko udawali odwagę. Każdy się bał. Szeptano między sobą. Wśród młodzieży brakowało dwóch osób. Ślizgoni szukali Draco, a gryfoni Harry'ego. Każdy dom miał swoje czarne scenariusze.


-Muszą przecież gdzieś być!-warknął Nott, uderzając pięścią w stolik. On, Ginny, Ron, Blaise, Luna i Neville schowali się w pustej klasie, żeby przeanalizować zniknięcie przyjaciół. Nie przejmowali się, że właśnie ewakuują szkołę, bo zagraża im niebezpieczeństwo. Bardziej martwili się zniknięciem kochanków.
-Uspokój się- syknęła Hermiona, wchodząc razem z Pansy do klasy- Harry już do nas idzie, a Draco nie ma w zamku.
-Chyba że jest w pokoju życzeń. Czemu nie wyszliście z resztą szkoły?
-Hm, bo szukaliśmy ciebie i Malfoya?
-Nie było go, kiedy się obudziłem.
-Gdzie wyście w ogóle byli?
-Na wieży astronomicznej. A teraz koniec rozmowy, zbieramy się. Nie mam zamiaru chować się przed tym gadem, tylko zmierzyć się z nim.
Szybko wyszli z sali, wtapiając się w tłum uciekających. Theo zaczepił przyjaciela.
-Harry..
-Plan zostaje taki, jak ustaliliśmy. Potrzebuję tego.
-Wygrasz.
Wybraniec wzruszył tylko ramionami.
-Zobaczymy.
Poszli za swoimi przyjaciółmi. Było zamieszanie. Ogromne zamieszanie. Dzieciaki były przerażone, a nauczyciele nie potrafili nad nimi zapanować. Śmierciożercy zaatakowali. Przedostali się ponownie do szkoły. Zabijali.

-STOP!
Grupka nastolatków zaskoczona zatrzymała się, patrząc na wybrańca. Chłopiec spojrzał na inne uciekające dzieciaki i przełknął ciężką gulę w gardle. Wycofał się powoli, wiedząc, że przyjaciele pójdą za nim. Schował się w ciemniejszym kącie i zaczekał. Po chwili nastolatkowie pojawili się.
-Co się dzieje?
-Hermiono..
Gryfonka skinęła głową, a w oczach zabłyszczały łzy.
-Musisz iść z Ronem poszukać diademu Roweny i go zniszczyć. Bez tego nie mam szans.
Pokiwała głową, szybko przytulając przyjaciela i po chwili ciągnęła Rona w poprzek uciekających dzieciaków.
Harry poszedł razem z resztą uczniów do wielkiej sali.



Stał wśród nich, obserwując ich poczynania. Widział, jak przełamują bariery, widział, jak powoli niszczą Hogwart. Widział, jak mordują niewinnych, jak zabijają szkołę. Szkołę, która kiedyś była jego domem.
Cedrik Diggory wolał umrzeć niż to obserwować.



Znaleźli się na siódmym piętrze, blisko pokoju życzeń. Po uprzedniej rozmowie z Heleną Ravenclaw oraz Luną, wiedzieli, jak wygląda ten diadem i gdzie go szukać. Więc skierowali się do ukrytego pomieszczenia, nie spodziewając się tam nikogo, bo przecież wszyscy uciekali. No, prawie wszyscy. Przed pokojem życzeń zobaczyli Crabbe'a, Goyla i.. Malfoya.
Gryfoni zatrzymali się gwałtownie.
-Hermiona- szepnął Draco, a w jego oczach błyszczały łzy. Podszedł do niej, dość niepewnie, cicho szlochając. Dziewczyna bez wahania mocno się do niego przytuliła- Ja muszę..
-Ci.. Wiem, Draco. Wiem.
Chłopiec załkał cichutko, a serce gryfonki rozpadło się na miliony kawałeczków. Co on przeżywa...Pogłaskała go po włosach, odsuwając się.
-Powiedz mu, że go kocham.
Skinęła, a w jej oczach również zalśniły łzy. Ron gdzieś patrzył, nie chcąc pokazywać swoich emocji.
-Przepraszam.. On.. On mnie wzywa..
-Leć. Zobaczycie się jeszcze, obiecuję.
Uśmiechnął się kpiąco.
-Sama w to nie wierzysz.
Później zniknął za rogiem, a dziewczyna trzymała dłoń na otwartych ustach.
-Gnojek..
-Nie, Ron. On ma rację- rudzielec ściągnął brwi- ja sama w to nie wierzę.



Śmierciożercy przytaknęli. Jedni byli przestraszeni, inni szczęśliwi. Większość była w świetnym nastroju, mieli możliwość zniszczyć Hogwart. Część była wystraszona, bo bali się coś zepsuć. I był też Draco. Draco, który wiedział, że lada chwila będzie walczyć przeciwko Harry'emu. Draco, który był przerażony, bo nie chciał tego, ale musiał chronić matkę.
-Idziemy.
Nie było czasu.



Chcieli wejść do pokoju, ale dwaj ślizgoni nie przepuścili ich. Hermiona zmrużyła powieki, zaskoczona. Spróbowała jeszcze raz, kiedy zrozumiała, że ich nie puszczą. Spojrzała porozumiewawczo na Rona i razem obezwładnili chłopców. To był pierwszy raz od dawna, kiedy zrobili coś razem.
-Goryle- mruknął Ron, przekraczając ciało i wchodząc do pomieszczenia.
Kiedy już im się udało odszukać horkruks, postawili go na podłodze. Ron ścisnął mocniej trzymany w dłoni kieł Bazyliszka i zamachnął się. Nim jednak zdążył zniszczyć diadem, do pokoju wbiegli wcześniej obezwładnieni chłopcy. Zaczęli ciskać zaklęciami po całym pomieszczeniu. Gdy Goyle leżał już obezwładniony, Crabbe wrzasnął nieznaną inkantację. Pokój wypełnił ogień, mający kształt zwierząt. Gregory otworzył oczy i widząc ogień uciekł z pokoju życzeń, a gryfoni ruszyli za nim. Vincent również rzucił się do ucieczki. Jednak nim opuścił pokój, jedno ze „zwierząt” zaatakowało go.
Ron i Hermiona spojrzeli po sobie. Diadem Roweny Ravenclaw, który dziewczyna trzymała w dłoniach rozsypał się. Szatańska Pożoga była czarnomagicznym zaklęciem, które nie tylko zabijało, ale również niszczyło horkruksy.
Vincent Crabbe zginął przez własne zaklęcie.


Wrócili do wielkiej sali, by ostatni raz porozmawiać ze swoim przyjacielem.


Przytrzymał się ściany. Nagle usłyszał przeraźliwie piskliwy głos. Głos, który ostatnio słyszał tak często. Lecz tym razem było inaczej. Nie tylko on go usłyszał. Wszyscy go słyszeli.
Rozejrzał się po wielkiej sali, widział jak dzieciaki są przerażone.
Do wielkiej sali wbiegła Hermiona, mocno dociskając dłonie do uszu. Zaraz za nią był Ron.
-Harry..
Wydajcie mi Harry'ego Pottera. Ocalcie siebie i swoje rodziny. Nikt nie musi zginąć. Tylko oddajcie mi Harry'ego Pottera.
-NIGDY!- krzyknął jakiś chłopiec z czwartej klasy.
Nie opierajcie się. On wam nie jest potrzebny. Oddajcie mi go.
Wybraniec upadł na kolana, ciężko oddychając. Podpierał się dłońmi, miał dreszcze.
Wam już nic nie grozi. Będziecie bezpieczni. Tylko oddajcie mi Pottera.
Wrzasnął. Uczniowie skupili na nim wzrok, kiedy wstawał. Voldemort wciąż coś mówił.
-Idę.
-CO?! NIE!
-Hermiono, muszę. Taki był układ. Tak mój los. Przepowiednia nakazała mi się z nim zmierzyć. Skoro szesnaście lat temu przeżyłem, teraz powinienem stawić mu czoła.
Dziewczyna zaszlochała cicho, przytulając przyjaciela
-Widzieliśmy Draco. Kazał ci powiedzieć, że cię kocha.
Gryfon skinął, szybko mrugając, by pozbyć się łez. Przyciągnął gryfonkę bliżej siebie, chowając twarz w jej włosach.
-Kocham cię, Harry- szepnęła cichutko.
-Też cię kocham, Mionka.
Odsunął się od niej, pocałował jej czoło. Przytulił resztę swoich przyjaciół i wyszedł z wielkiej sali, odblokowując umysł.
Zakazany las, Potter.
Skierował się tam, cicho łkając.



Śmierciożercy przedarli się przez bariery. Demolowali szkołę i zabijali niewinne dzieci. Nauczyciele walczyli, ale było coraz ciężej. Większość uczniów siedziała w wielkiej sali, na którą były rzucone bariery.
Hermiona wstała, patrząc na pozostałych. Nott zrobił to samo. Podszedł do niej. Przytulił. I wybiegł z wielkiej sali, znikając w tłumie zwolenników Voldemorta. W tłumie walczących.
-Nie mogę tak- szepnęła dziewczyna i również uciekła z wielkiej sali, włączając się do walki. Za nią zrobiła to Ginny i Pansy, a na koniec Ron i Blaise. Później po kolei z wielkiej sali wybiegały dzieciaki, pomagając w walce.
Albo zginą dla szkoły w walce, albo jak tchórze się schowają.
Do szkoły przybyli aurorzy, a wraz z nimi wszyscy, którzy chcieli pomóc w walce.

Szedł między drzewami, a jego serce biło coraz mocniej. Wziął głębszy wdech i wyszedł na niewielką polanę, na której stało kilku śmierciożerców, w tym Lucjusz i Narcyza Malfoy, Voldemort i Hagrid.
-Harry Potter- zaczął cicho Czarny Pan- Chłopiec, który przeżył.. Przyszedł po śmierć!
Hagrid cicho załkał, natomiast reszta zarechotała.
Patrzył wyzywająco na przeciwnika.
Rozmawiałem z nimi. Zapytałem, czy ze mną zostaną. Mój ojciec odpowiedział, że aż do końca. Voldemort nie będzie ich widział. Syriusz mi to powiedział. Oni są w moim sercu. Nigdy nie chciałem, by za mnie umarli. To była moja wina, ze nie żyją. Więc przyszła i kolej na mnie.
Już mnie nie opuszczą.
Zamknął oczy. Czuł chłodne powietrze, muskające jego policzki. Wiatr opatulał swoim zimnem. Słyszał każdy najmniejszy szmer.
-Avada Kedavra!
Coś przeszyło jego pierś. Po chwili już nic nie czuł.
Upadł.



Nagle śmierciożercy przestali atakować. Jeden po drugim zaczęli głośno rechotać, wznosząc wokół siebie jedynie bariery. Uczniowie i nauczyciele byli zaskoczeni tym nagłym poddaniem się. Profesor McGonagall spojrzała na swojego przeciwnika, który nie śmiał się z resztą. W jego oczach pojawił się ból. Uronił łzę.
Severus Snape zaczął płakać.


Czas zacząć.


Szedł, trzymając chłopca na rękach. Szloch wyrywał się z jego gardła, czuł jak go boli wszystko. Jego serce cierpiało, a gorzkie łzy znikały w gęstej brodzie. Zbliżali się do zamku. Już widział głowy uczniów i profesorów. Z daleka zauważył Rona i Hermionę. Niedaleko stał Malfoy.
Voldemort zaśmiał się szyderczo. Wyszedł na środek placu, patrząc na wystraszone dzieciaki.
-Harry Potter..- zaczął, śmiejąc się. Spojrzał w oczy młodego śmierciożercy, rozciągając wargi w szerokim uśmiechu- nie żyje!
Cichy pomruk przeszedł przez tłum.
-NIE!- wrzasnął blond włosy chłopiec, upadając na kolana. Zaniósł się głośnym szlochem. Hermiona dopadła do niego, szybko podnosząc i coś cicho mówiąc. Kiwnął głową, ale łzy wciąż się lały.
-Chodź do mnie Draco- powiedziała cicho kobieta, stojąca niedaleko swojego pana- Chodź.
-Idź, Draco. Matka na ciebie czeka. Jesteście wolni. Wykonałeś swoje zadanie. Twoja rodzina jest bezpieczna.
Malfoy przełknął ciężko ślinę i niepewnie ruszył w stronę rodziców. Po drodze zatrzymał go Voldemort, przyciągając blisko siebie i nachylając się do jego ucha.
-Dobrze się spisałeś, chłopcze.
-Nie zrobiłem tego dla ciebie wstrętny gadzie.
-Wiem. I tego jeszcze pożałujesz. Wynoś się.
Na pozór wyglądało to tak, jakby go przytulał.
Chłopiec podszedł do rodziców, przytulając matkę. Wycofali się na most i ruszyli przed siebie, nawet się nie odwracając.
-Nie. Nie mogę, mamo. Przepraszam, ale..
Kobieta spojrzała na niego. Tłumiąc łzy kiwnęła głową i pocałowała czoło swojego jedynego syna.
-Pamiętaj, że cię kocham.
-Zawsze.


Wrócił na pole walki. Widział, jak uczniowie szlochają. Widział, jak Voldemort triumfuje. I widział, jak.. Harry stacza się na podłogę?
Potter podniósł się łapiąc różdżkę i wycelował prosto w niego. Draco przełknął gulę w gardle.


Stali naprzeciw siebie i unikali swoich spojrzeń. W oczach Draco błyszczały łzy, kiedy podnosił różdżkę.
Przecież wiedziałem, że do tego dojdzie..
Potter spojrzał w oczy ukochanego i uniósł różdżkę, pozostając niewzruszonym, choć pod maską obojętności skrywał się ból. Przerwał kontakt wzrokowy, nie potrafiąc spojrzeć Draco w oczy podczas wykonywania tej czynności. Blondyn drgnął, nim wykrzyknął:
-Kocham cię, Potter!
Opuścił różdżkę. Nie będzie z nim walczył.
Gryfon zduszonym głosem wyszeptał dwa słowa, które mogły zniszczyć wszystko:
-Avada Kedavra..
Zielony strumień światła rozświetlił bezgwiezdną noc, a ciało upadło z głuchym łoskotem.
Spojrzał w oczy przeciwnika, z którym musiał się zmierzyć. Kiedy jego przyjaciele opatrywali rannych, pod groźbą, że zginą, jak się nie ewakuują, on udawał martwego.
-Jak..
-Normalnie. Może teraz przynajmniej staniesz do walki, a nie wykorzystasz fakt, że jestem bezbronny, jak wcześniej, pieprzony tchórzu.
-Cru...
-Protego!
Podszedł do niego. Voldemort, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, opuścił różdżkę czekając. Chłopiec podszedł do niego spokojnym krokiem, swoją broń trzymając na dole, w pogotowiu.
-Cholerny chłopcze, który przeżył, czego oczekujesz? Bo chyba nie myślisz, że teraz daruję ci życie, po tylu latach.
-Nie, gadzie.
Śmierciożercy obserwowali te scenę równie zaskoczeni, co swój Pan. Nie słyszeli ich rozmowy, ale wyczuwali, że coś jest nie tak.
-Skończmy to tak, jak zaczęliśmy, Tom. Razem- złapał go za szyję i pociągnął. Zsunęli się z krawędzi, spadając w dół. Upadli na marmurową posadzkę dziedzińca. Podnieśli głowy, podczołgując się do swoich różdżek. Złapali je w tym samym momencie i obaj podnieśli się na nogi.
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!
Dwa zaklęcia spotkały się pośrodku. Zielony strumień światła przeważał powoli nad czerwonym.
Gdzieś obok nich przemknęła Nagini, sunąc w stronę zamku.


Ron rzucił zaklęcie na potwornego węża, bojąc się go. Hermiona gdzieś po drodze zgubiła swoją różdżkę. Weasley ciskał zaklęciami broniąc siebie i swoją byłą już dziewczynę. Nic jednak nie pomagało. Wąż był coraz bliżej i bliżej. Już otwierał paszczę, żeby ich pożreć, kiedy powietrze i cielsko węża przeciął srebrny miecz Godryka Gryffindora trzymany przez Neville'a.


Przerwał zaklęcie, czując ucisk w klatce piersiowej. Zawahał się i spojrzał na złotego chłopca. Zamachnął się i z jego różdżki ponownie wystrzelił zielony strumień, a różdżki przeciwnika czerwony. Spotkały się znowu w drodze, jednak tym razem, to czerwień wygrywała. Zaklęcia ugodziły pierś największego czarnoksiężnika. Osunął się na posadzkę z szeroko otwartymi oczami.
Expelliarmus odbiło Avadę.
Harry Potter wygrał.



Podniósł się z klęczek, patrząc na ciało wroga. Niedaleko leżały inne ciała. Skierował się w stronę ruin zamku, przekraczając ciało swojego ukochanego, którego wcześniej musiał.. zabić.
Minął je, można by rzec obojętnie. Wszedł do tego, co z zamku zostało, stając pośrodku zamieszania. Jego przyjaciele opłakiwali zmarłych, a on nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Po kilku, dłużących się w nieskończoność sekundach, widok przysłoniła mu burza loków.
-HARRY! Boże! Nic ci nie jest?! Jesteś cały?!- szlochała, przytulając przyjaciela- Gdzie jest Dra..co?
Głos Hermiony załamał się przy imieniu byłego wroga.
-Nie. Nie wierzę.. nie!. Harry, nie zrobiłeś tego.. Nie mogłeś tego zrobić! NIE! Harry, błagam..
Potter spojrzał na swoją przyjaciółkę zamglonym wzrokiem. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Dopiero teraz zrozumiał.
-Musiałem..
-O Boże, Harry..- przytuliła go mocniej, łkając w jego koszulkę- Tak mi przykro.
Stali tak kilka minut, a po chwili złapała go za dłoń i pociągnęła do Rona. Gdzieś niedaleko Harry dostrzegł Notta, któremu tylko skinął głową.
Przez następnych kilka godzin trójka przyjaciół opatrywała rannych, bądź sprowadzała zwłoki do zamku. Do ruin Hogwartu.


Nie, to słowa nie mogły wszystkiego zniszczyć.
One zniszczyły.


Wykorzystał chwilową nieuwagę przyjaciół i wymknął się z zamku. Skierował się na most i tam zapalił ostatniego papierosa w tej szkole. Patrzył na ruiny swojego domu, a po jego policzkach spływały łzy. Czekał.
Theodore szedł spokojnym krokiem, dłonie trzymając w kieszeniach. Zatrzymał się obok swojego przyjaciela, nie odzywając ani słowem. Podążył za jego wzrokiem i westchnął cicho. Wyjął swoje papierosy i również zapalił. Położył dłoń na dłoni Pottera, spoczywającej na fragmencie marmuru.
Stali tak, pogrążeni w ciszy, paląc papierosy, a może wspomnienia. Wojna dała im dużo do myślenia.
Uśmiechnęli się smutno, niemal w tym samym momencie.
-Jesteś pewien?
Głuchą ciszę przerwał spokojny, cichy głos Notta.
Harry zgasił szluga i wyrzucił za most.
-Jak nigdy przedtem- odpowiedział równie cicho, nawet nie patrząc na przyjaciela.
Theo również wyrzucił niedopałek.
Harry spojrzał na swojego przyjaciela. W jego oczy. Wyczytał z nich to, czego Theodore nie był w stanie powiedzieć.
Bariery zostały zburzone.
Hogwart nie był Hogwartem.
Pozostały tylko ruiny i wspomnienia.
Słychać było ciche pstryknięcie i na moście nie było już żywej duszy.
Zniknęli.
Hogwartu już nie było.------------------------
Wszem i wobec ogłaszam, że doczekaliśmy się końca opowiadania. Przed wami został już tylko epilog, który wrzucę za kilka dni, tak sądzę. Ten rozdział wiele przeszedł: najpierw miał być w poniedziałek, potem w niedzielę, znowu w poniedziałek potem wtorek, środa, czwartek..
Aż w końcu jest piątek i rozdział :)
Dziękuję wszystkim, którzy to czytali, jestem naprawdę szczęśliwa, że to opowiadanie przyjęło się z takim zaangażowaniem. Za każdą gwiazdkę, komentarz, prywatną wiadomość czy solidny ochrzan szczerze dziękuję
Prawdę mówiąc, serce mi się kraja, że już koniec, ale..
nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)
Bardzo was kocham misie. Może jakiś jeden jedyny komentarz, podsumowujący? Kocham was mocniutko.
Chyba chce mi się płakać. Do przeczytania jeszcze kiedyś! <3

Jeszcze raz dziękuję. 
wyimaginowana <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz