niedziela, 23 października 2016

Rozdział 44

6-8 rozdziałów :)
----
XLIV
-Z kim się pożegnać?
Odwrócili się i spojrzeli na Rona, wchodzącego do pomieszczenia. Rudzielec wywnioskował wszystko z ich smętnych min. Zamknął oczy i szarpnął za swoje włosy. Kiedy je otworzył krzyknął i uciekł z pomieszczenia. Dopiero za rogiem się rozpłakał.
Dlaczego..


Mistrz eliksirów siedział w swoich komnatach i popijał bursztynowy trunek ze szklanki. Alkohol palił mu przełyk. W lewej dłoni trzymał srebrny medalion, który zawsze miał przy sobie. Patrzył na niego, a w jego czarnych oczach pierwszy raz widać było jakieś pozytywne emocje. Jakiekolwiek emocje. Otworzył wisior, który ukazał mugolskie zdjęcie. Kciukiem przejechał po fotografii. Z jego oka wypłynęła samotna łza. Kobieta uśmiechała się szeroko, a rude włosy opadały na ramiona.
W głowie Severusa pojawiły się stare wspomnienia. Wspomnienia nocnych spacerów po zamku. Lily złamała więcej przepisów niż ten cały Potter. Ale kto by podejrzewał taką grzeczną i pilną uczennicę? Wszyscy myśleli, że jak się zeszła z tym cholernym Potterem, to byli całkiem różni. Owszem, ale to on był spokojniejszy od niej. Kochała go. A ja kochałem ją.
Mężczyzna zacisnął pięść i rzucił łańcuszkiem o ścianę. Po jego policzkach spływały łzy. Szklanka w jego dłoni pękła, raniąc skórę. Krzyknął. Wściekłość, żal, ból i tęsknota zabijały go.
Machnął różdżką. Podczas gdy jego komnata doprowadziła się do porządku, na ścianie pojawiał się stopniowo obraz. Spojrzał na niego, zaklął głośno i szybkim krokiem opuścił swoją sypialnię.


Siedział i patrzył na hebanowe drzwi. Wciąż zbierał w sobie odwagę, żeby pożegnać ukochanego. Hermiona przed chwilą wróciła od przyjaciela i teraz próbowała pocieszyć Draco, choć sama jeszcze nie mogła stłumić łez.
Theo opuścił zamek zaraz po pożegnaniu wybrańca. Dyrektor i nauczyciele również pogodzili się już ze stratą złotego chłopca.
Innymi słowy, świat stracił swojego bohatera.


Wszedł do pomieszczenia i nie zwrócił uwagi na zebrane tam osoby. Wycelował różdżką i wyszeptał zaklęcie. Zielony strumień przeciął salę. Ciało upadło na podłogę. Szloch opuścił gardła. Ryk, wściekłość i żal wymieszały się. Zaklęcia poleciały. Aportował się, zostawiając martwą kobietę na zimnej posadzce.
Snape rozpoczął walkę.


Pani Pomfrey kazała Draco szybciej „spotkać się” z chłopakiem, bo nie mogła dłużej czekać. Harry nie żył. To przeróżne sprzęty, do których był podpięty żyły za niego. Jedna aparatura podtrzymywała jego akcję serca, ale na próżno. Narząd przestał pracować razem z wszystkimi układami. Mózg przestał wysyłać sygnały do innych organów. Potter był martwy.


Siedział na czarnym, dużym fotelu. W dłoni ściskał różdżkę i szyderczo się uśmiechał. Mężczyzna klęczący przed nim był przerażony. Nie chciał patrzeć mu w oczy.
-Spójrz na mnie.
Przestraszony, podniósł głowę, ale drżał. Trząsł się ze strachu.
-Dlaczego to zrobiłeś?
-Prze...przepraszam, Panie.
-Nie przepraszaj. Nie zrobiłeś nic złego.
Ulga wymalowała się na twarzy blondyna.
-Jednakże, nie skonsultowałeś się ze mną. Poniesiesz karę.
-Ale..
-MILCZ!
Więcej się nie odezwał. Voldemort zastanawiał się, jakby ukarać nieposłuszeństwo.
-Panie, jeśli Potter..
-Przemyślałem to i jeśli nie przeżyje, to nic się nie stanie. Będzie mi nawet łatwiej. A teraz.. Crucio!
Mężczyzna zaczął się wić na podłodze w agonii.


Draco wszedł do środka. Nogi miał jak z waty, twarz była blada.. Przypominał trupa, którym był jego chłopak. Podszedł do jego łóżka. Przy meblu nie stało już kilka monitorów, podtrzymujących życie. Teraz był tam tylko jeden ekran, na którym ciągnęła się długa, zielona kreska, tylko co jakiś czas podskakując w górę.
Arystokrata stłumił łzy. Przysiadł na skraju łóżka, złapał dłoń ukochanego i po kolei pocałował wszystkie jego palca. Odgarnął włosy z czoła wybrańca, opuszkami musnął bliznę. Nachylił się i cmoknął jego usta.
-Obudź się. Harry, obudź się..
Jak do ściany. Nawet drgnął. Cichy szloch opuścił usta Malfoya. Miał nie płakać. Chciał nie płakać. Nie pokazywać emocji. Ale jak ich nie pokazać, kiedy ukochana osoba umiera?
Zacisnął dłoń na jego. Drugą pogładził jego rękę. Położył głowę na jego klatce piersiowej. Zamknął oczy.
-Nie możesz mnie zostawić..
Nadal nic.
Kolejny szloch, tym razem głośniejszy. Podniósł się. Spojrzał na twarz ukochanego. Na uchylone, sine usta. Na zasłonięte powiekami zielone oczy. Oczy które kochał.
-No dalej, kochanie. Pokaż mi te piękne zielone oczy.
Westchnął.
Oczywiście, że nie ich nie pokaże. Przecież on nie żyje.
-Panie Malfoy, proszę już wychodzić.
-Ja.. Jeszcze dwie minuty. Proszę.
Skinęła i wyszła.
Spojrzał na niego po raz ostatni. Przez łzy się uśmiechnął. Nachylił się i po raz ostatni wycisnął na jego ustach mokry pocałunek. Potem wyszedł, nie odwracając się za siebie.
-Draco..
-Nic nie mów..-mówiąc to, wybiegł ze skrzydła szpitalnego.

Kiedy otworzył oczy, zrozumiał, że to nie był sen. Musieli odłączyć Harry'ego, bo nie było sensu go dłużej męczyć. Musiał się dogadać z Hermioną, co zrobią z ciałem i.. i pogrzebem.
Poszedł do łazienki. Wziął długi, zimny prysznic, po czym przebrał się i skierował się na śniadanie. Po drodze dołączyli Blaise, Theo i Pansy. Każde z nich było przybite.
-Wciąż nie mogę uwierzyć..
-Nie tylko ty-mruknął w odpowiedzi.
-Przepraszam..
-Kiedy pogrzeb?
-Nie wiem. Jeszcze nie rozmawiałem z Hermioną.
Skinęli w milczeniu głową, wchodząc do wielkiej sali.

Wieczorem spotkał się z Hermioną.
-Co z nim robimy?
-Nie wiem. Może porozmawiajmy z panią Pomfrey?
Skierowali się do skrzydła szpitalnego, już po raz ostatni. Weszli do środka, od razu podchodząc do pielęgniarki.


-Jak to?!
-No tak. Nie wiem nic więcej, tylko tyle co udało mi się podsłuchać.
Czarny Pan ryknął, a śmierciożercy skulili się na krzesłach.
-Ale Panie.. Może to lepiej?
I kiedy kobieta przedstawiła mu swój plan, uśmiechnął się. Uświadomił sobie, że Bellatrix mogła mieć rację.


Krzyknął i odskoczył do tyłu. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, a na usta powoli wkradał się uśmiech. Słyszał, jak drzwi otwierają się, słyszał, jak wchodzą inni. Ale nie reagował. Patrzył tylko na jedną osobę, na osobę, która powinna być martwa, a która stała przed nim.
-Kurwa mać, ja cię kiedyś zabije.
Wywołał śmiech u pozostałych, włącznie z „trupem”. Pokręcił głową, uśmiechnął się szeroko i wskoczył w ramiona ukochanego.
-Harry, dlaczego kurwa musisz tak straszyć?
-Tak już mam- zachichotał brunet, całując czoło kochanka.
-Ale jak..
-Powiedzmy, że ktoś miał w tym udział.
Uniósł głowę, patrząc w jego zielone tęczówki.
-Myślałem, że już nigdy nie zobaczę tych twoich cholernych, zielonych oczu- Potter ponownie się zaśmiał- a możesz mi powiedzieć kto?
-Myślę, że doskonale wiesz- mruknął w jego włosy, grzebiąc w kieszeni i wyciągając zmięty papier- bo wydaje mi się, że ta karta była prosta..
-Ohh.

Harry wyszedł ze skrzydła szpitalnego dwa dni później. Zachował dystans do Rona. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, a nawet przebywać. Niby nie miał do niego żalu, jednak trochę się obawiał. Wyniósł się na jakiś czas ze swojego dormitorium i zamieszkał u Draco.
Do egzaminów pozostały niecałe dwa tygodnie. Uczniowie powoli skupiali się na nauce, jednak było ciężko. Wielu wciąż się martwiło stanem zdrowia wybrańca, który cudem uniknął śmierci. Nikomu poza Theo i Hermioną nie powiedział, jak mu się udało przeżyć. Malfoy wie jedynie o „magicznym medalionie”, a dwójce przyjaciół postanowił powiedzieć prawdę.
Szedł właśnie z Draco na lunch.
-Harry, zaczekaj- mruknął Theo, szarpiąc za łokieć przyjaciela- musisz mi jeszcze coś wyjaśnić. Chodź ze mną. Wybacz, Draco.
Wyszli na błonia, gdzie pod drzewem siedziała Hermiona z wielką księgą na kolanach.
-No?
-Jak to się stało, że żyjesz?
-Mówiłem wam.
-To niemożliwe. Musiałoby to oznaczać, że Cedrik oddałby ci część mocy. Żeby to zrobić musielibyście być bardzo ze sobą związani.
Harry westchnął.
-Nie zagłębiajcie się w to, proszę.
-Harry..
-Hermiono, proszę..
Dziewczyna odpuściła temat i westchnęła cicho. Kiedy wybraniec wrócił do zamku przedyskutowała z Theo te informacje. Zgodnie stwierdzili, że całość nie ma sensu i że Harry czegoś im nie mówi..


Dzień przed pierwszym egzaminem Harry spotkał się z Hermioną i Ronem w bibliotece. Przestał go unikać, dobrze wiedział, że to nie była wina rudzielca. Brakowało mu przyjaciela i chciał odbudować z nim relacje. Zaczęli od wspólnego spędzania czasu- głównie powrotu do wieży Gryffindoru, szachów, nauki, siedzenia razem w ławce i obok siebie w wielkiej sali; w quidditcha wciąż nie mógł grać.
Gryfoni powtarzali materiały, Hermiona ich do tego przymusiła. Zajęli więc miejsca przy jednym ze stolików kącie. Tego dnia w bibliotece kręciło się sporo uczniów piątej i siódmej klasy. Harry wertował książkę do eliksirów, czytając co po niektóre strony z trudniejszymi dla niego miksturami. Cały dzień zapowiadał się spokojnie, dopóki przy stole nie pojawili się Draco wraz z Pansy i po chwili Theo z Blaisem. W tamtej sytuacji, nie było mowy o nauce.
Potter westchnął, odkładając księgę na stolik. Nic z tego nie potrafił zapamiętać. Zamknął na chwilę oczy.
Zamyślił się. W umyśle przeszukiwał miejsca, gdzie mógłby być Cedrik. Wciąż się nie pojawił. Nie widział go od ponad miesiąca, a to czy jeszcze żyje ulegało wątpliwościom.
Dwa tygodnie temu zostawił mu wisior, który wciąż miał na szyi, mimo że już od dawna go nie potrzebował. Nie chciał mówić przyjaciołom, jak to się stało, że Cedrik go uratował. Oni mogli nie uwierzyć, poza tym nie chciał, żeby Draco się dowiedział. Wciąż mu nie powiedział o oświadczynach i miał wyrzuty sumienia.
Czuł cholerną pustkę w sercu i nawet dłoń Draco, sunąca po jego udzie w geście uspokojenia, nie była w stanie odciągnąć go od tych myśli. Warknął cicho pod nosem, zwracając na siebie uwagę Theo. Ślizgon ściągnął brwi.
Harry przyjrzał się przyjaciołom. Hermiona siedziała z uśmiechem na ustach i wesoło rozmawiała z Blaisem i Pansy. Ron, obok niej, z głową spuszczoną w dół, bawiąc się palcami, co jakiś czas tylko przytakiwał. Był strasznie zdołowany, widocznie odsunięty od znajomych. Theodore siedział po lewej stronie Pottera i aktualnie próbował się dowiedzieć, o co chodzi przyjacielowi. Draco był po prawej stronie, czytał- chyba podręcznik z zaklęć- a jego palce wciąż sunęły po nodze ukochanego. Mały uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy zorientował się, że Harry go obserwuje, zagryzając wargę.
Wybraniec westchnął ponownie, tym razem głośniej.
-Muszę odnaleźć Cedrika.
Rozmowy przy stoliku ucichły, a spojrzenia przyjaciół skupiły się na chłopcu. Malfoy zabrał swoją rękę i zatrzasnął książkę z hukiem.


Krzyknął, upadając na podłogę. Szybko się podniósł i rozejrzał po pomieszczeniu. Jego źrenice rozszerzyły się w szoku, kiedy zrozumiał, że nikt go nie zaatakował. Nikt stamtąd. Czując ból w klatce piersiowej, spojrzał na nią. Srebrna zawieszka teraz była koloru czerwonego. Parzyła. Przykleiła się do ciała. Nie mógł jej ściągnąć. Nagle ból ustał. Jakby go nie było. Srebro odzyskało swój kolor. Znowu było zimne i wesoło kołysało się na łańcuszku.
-Co ty ze mną robisz...


Patrzyli w szoku na mimikę jego twarzy. Pierwsza otrząsnęła się Pansy.
-O czym ty mówisz?
-Nie widziałem go od dłuższego czasu. Nie wiem, co się z nim dzieje. Martwię się o niego. Co jeśli Voldemort..
-Na pewno wszystko jest w porządku. Wróci.
-Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać..
-VOLDEMORT, Ron.
-..na pewno nic mu nie zrobił.
-Poza tym, przyniósł ci ten cały medalion, który masz..
Harry pokręcił natarczywie głową, a Hermiona ucichła. Zrozumiała, że jej przyjaciel wciąż nie porozmawiał z Draco. Westchnęła cicho.
Malfoy spojrzał na ukochanego.
-Gdzie?
Ale nie potrzebował odpowiedzi. Dostrzegł, że Harry ma go na szyi.
-W kufrze..
Draco prychnął. Przybliżył się do wybrańca i szarpnął za łańcuszek, wyciągając go spod swetra.
-Nawet kłamać nie umiesz.
Odszedł od stolika, żeby odłożyć książkę.
Harry westchnął smutno. Odsunął krzesło i również wstał od stołu. Skierował się w głąb biblioteki, mijając Draco przy jednej z półek. Poczuł pulsujący ból w czaszce. Zignorował go i szedł dalej, do działu transmutacji. Głowa bolała coraz bardziej, ucisk stawał się tępy i mocny. Blizna pulsowała, piekła, szczypała. Złapał się za czoło. Czuł, że traci równowagę, więc szybko chwycił się najbliższego regału. Nic to jednak nie pomogło. Harry runął na podłogę z głośnym hukiem, zrzucając przy tym masę książek. Ból stał się jeszcze silniejszy. O wiele. Przed oczami latały kolorowe plamki, powoli tracił widoczność. Zobaczył, jak ktoś do niego szybko podchodzi. Słyszał, jak ktoś krzyczy jego imię, ale docierało to do niego z oddali. Poczuł, jak ktoś nim potrząsa, woła, żeby pobiec po jakiegoś nauczyciela. Zamknął oczy.
-Nie zamykaj oczu, Harry! Harry! Harry! Witaj.
-Znowu...
-Brak szacunku.. Nie ładnie. Ta twoja szlamowata matka źle cię wychowała.. a nie, nie wychowała.. Ja to zrobię.. CRUCIO!
-AAAAAAAAAAAAA!
Jego ciało drżało, trzęsło się. Wił z agonii. Odczuwał okrutny ból, a przecież wszystko się działo w jego.. głowie?
-Harry, ocknij się! Kochanie, no dalej!
Nic to nie pomogło. Dalej się wyrywał, krzyczał, płakał..
-No, może teraz się czegoś nauczysz..
-Cze..go chcesz?
Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą.
-Trzeba więcej lekcji, no ale przejdźmy do rzeczy. Mam to, czego szukasz.
Spojrzałem na niego. Przede mną stał młody, przystojny chłopak, który wyglądem prędzej przypominał greckiego boga niż pieprzonego czarnoksiężnika. Na jego ustach błąkał się kpiący uśmieszek, a czerwone tęczówki były rozświetlone. Patrzyłem na niego i nie mogłem zrozumieć, jak..
-Napatrzyłeś się na mnie?-prychnął, rozbawiony.
Potrząsnąłem głową i spojrzałem w jego oczy.
-O czym ty mówisz?
Po prawej stronie pojawił się cień, który stopniowo się zwiększał. Po chwili zobaczyłem chłopaka.
-CEDRIK?! Co ty tu.. Gdzie ty jesteś?! Szukałem cię! Martwiłem.. Martwię się o ciebie do cholery!
-Spokojnie, Harry. Żyję.. Tutaj jest mi całkiem dobrze..- przełknął ciężko ślinę, wiedziałem, że kłamię- Nie wiem, czy wrócę, ale niedługo się spotkamy. Obiecuję ci to.
-Nie, nie, nie! Masz wrócić!
-Jak się czujesz? Medalion się spisuje?
-Tak, ale..
-Spokojnie. Kocham cię.
Podszedł do mnie. Poczułem jego chłodne dłonie na policzkach i lodowate wargi na ustach.
Odsunął się. Tom wyciągnął różdżkę i skierował na puchona.
-NIE!
-Crucio!
Po sali rozniósł się śmiech. Albo jego imitacja. Riddle śmiał się, a Diggory wił się w agonii. Dopadłem do niego, ale zostałem odepchnięty, przez.. coś.
-Avada Kedavra!
Znowu. Po moich policzkach spływały łzy. Znowu musiałem oglądać jego martwe ciało. Usłyszałem szelest. Sceneria wokoło się zmieniła. Staliśmy pośrodku jakichś.. ruin? Wokół było pełno ofiar. Hagrid, Lupin, Syriusz, Hermiona, Weasleyowie. Draco..
Śmierciożercy zebrali się wokół, rozbawieni. Śmiali się. Rechotali. Voldemort, już nie młody chłopak, a wstrętny gad, stał naprzeciw mnie. Miał ten swój ohydny uśmiech na wargach. Rozejrzałem się ponownie.
Theodore stał kilka metrów dalej, ledwo łapiąc oddech. Był zgięty w pół, kasłał krwią.
Draco ze swoim odsłoniętym ramieniem leżał niedaleko, a oczy miał szeroko otwarte. W dłoni wciąż ściskał różdżkę.
Fred, George, Ron i Ginny leżeli w różnych miejscach wokół mnie.
Hermiona była najbliżej. Jako jedyna miała zamknięte oczy. Wyglądała jakby po prostu zasnęła. Burza jej gęstych włosów przykrywała trochę twarz. Różdżka leżała obok..
Ponownie poczułem słonogorzkie krople na policzkach. Zacząłem się nimi dławić.
Odwróciłem się i krzyknąłem cicho. Wiedziałem, gdzie jesteśmy. To nie były byle jakie ruiny. To kiedyś był Hogwart.
Upadłem na kolana i zaniosłem się głośnym szlochem.
-Tak to się skończy, Potter. Nie uratujesz tego świata. Jesteś za słaby. Jeszcze możesz zrezygnować. Nie potrzeba innych ofiar.
Uniosłem głowę. Dumbledore i McGonagall leżeli na schodach, po których schodził.. Snape.
-Nic już tu nie zdziałasz. Chodź, Potter.
-NIE!
Odepchnąłem od siebie świat rzeczywisty. Stworzyłem barierę, przez którą mistrz eliksirów nie mógł się przedrzeć.
Z powrotem odwróciłem się, patrząc w krwawe tęczówki.
-Co, Potter? Wola walki?-prychnął- jeszcze mogę jego zabić...-wskazał na Notta- Avada Kedavra!
Ciało upadło, ale nawet nie mrugnąłem. Uśmiechnąłem się drwiąco.
-Nie musi być więcej ofiar.. jeszcze wszystko można zmienić. Możesz się do mnie przyłączyć..
-NIGDY!
-Zatem żegnaj. Avada..
-Avada Kedavra!- wrzasnąłem. Zaklęcie niewybaczalne wystrzelone z mojej różdżki przecięło ze świstem powietrze. Siostra przeciw siostrze. Dwa zielone strumienie spotkały się, choć jeden był dalej niż drugi.
Złapałem różdżkę oburącz. Urok powoli przełamywał barierę. Już byłem blisko. Już wygrywałem..
Ocknął się w bibliotece wśród sterty książek.
Mistrz eliksirów ukląkł przed chłopakiem. W jego oczach widać było coś, czego nikt nigdy poza Lily nie dostrzegł. Szybko jednak wyrzucił emocje ze swoich tęczówek, podciągając wybrańca do góry. Wyprowadził go z biblioteki, planując zabrać do skrzydła szpitalnego. Zatrzymali się jednak niedaleko.
-Jak się czujesz?
I wtedy gryfon postanowił, że musi mu zaufać. Choć będzie ciężko.
/wyimaginowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz