środa, 26 października 2016

Rozdział 45

Dzisiaj krótko
----
XLIV
Naburmuszony siedział na posłaniu i patrzył spode łba na mistrza eliksirów. Był zirytowany, bo dopiero co dwa tygodnie wcześniej wyszedł ze skrzydła, a znowu musiał tu siedzieć. Do tego postanowił obdarzyć zaufaniem swojego największego wroga! No dobra, może nie największego, bo jeszcze był Voldemort.
-Potter, nie zachowuj się jak nastolatka. Musiałem cię tu przyprowadzić, bo jutro masz egzaminy, a nikt nie chce, żebyś zasłabł. Co by się stało? Gwiazdeczka nie wytrzymała presji testów końcowych i zemdlała? Powtórka z piątej klasy? Chcesz się zhańbić, Potter? Na sam koniec?
Chłopiec nie odpowiedział, był zły na nauczyciela, a naprawdę, naprawdę nie miał ochoty na kłótnię. Był zbyt zmęczony i nie miał po prostu ochoty na użeranie się ze starym nietoperzem.
-Chyba komuś język urwało, no ale i tak dobrze. Przynajmniej skończysz w końcu pyskować.
-Może się pan, no nie wiem, zamknąć? Byłbym wdzięczny.
-Minus dziesięć dla Gryffindoru, Potter.
Oh, świetnie. Brakowało mi tego. Stary dureń.
-Jak wyjdziesz ze skrzydła, rusz swój szanowny, złoty tyłek do gabinetu dyrektora. Chciał się z tobą zobaczyć.
Złoty tyłek? Pfe, zboczeniec. Stary pedofil, nie ma kogo zapiąć, to patrzy na tyłki bezbronnych.. chłopców? Co tu się odpierdala? Z drugiej strony.. Nie wiedziałem, że mam go ze złota! Wow, to jest w sumie sporo wart! Szkoda tylko, że ten mój „szanowny, złoty tyłek” miał być srebrny, ale ktoś taki jak Snape nie musi o tym wiedzieć..
I czego znowu chce drops?
Pani Pomfrey podeszła do chłopca, podając mu trzy fiolki. Jedną kazała mu zażyć natychmiast, drugą wieczorem, przed pójściem spać, a trzecią rano, przed egzaminem.
-Twoja elokwencja Potter, po prostu sięga zenitu.
-Tak, tak. Świetnie. Jeszcze coś?
I nie czekając na odpowiedź, zsunął się z łóżka i wyszedł ze skrzydła szpitalnego, kierując od razu pod posąg chimery.

Rozsunął się, nim chłopiec zdążył wypowiedzieć hasło. Wszedł po marmurowych schodach i zapukał do drzwi.
-Wejdź, Harry.
Brunet posłusznie uchylił drzwi i od razu zajął miejsce przed biurkiem dyrektora.
-Słyszałem o incydencie w bibliotece. Harry, nie przemęczaj się tak. Zrelaksuj się może, co? Wyjdź ze znajomymi? Cały wasz rocznik ma zezwolenie na wyjście do Hogsmeade dzisiaj wieczorem, ale wątpię, że wiele osób z tego skorzysta. Wy powinniście, szczególnie ty, Harry. A teraz zasuwaj na kolację.
Wybraniec skinął głową i opuścił pomieszczenie. Nie zszedł jednak do wielkiej sali, tylko szybko opuścił zamek, biegnąc do zakazanego lasu.

Cedrika jednak tam nie było. Harry był smutny. Obawiał się o byłego chłopaka, który zniknął już jakiś czas temu i nie dawał znaku życia. Fakt, „rozmawiał z nim” w wizji, ale wątpił, że to było naprawdę. Jedynie ten medalion, który mu zostawił..
MEDALION!
Chwycił go w dwa palce, myśląc intensywnie o byłym chłopaku.
Odwróciłem się, patrząc na Cedrika.
-Łap z powrotem za puchar! No już!
-O czym Ty mówisz?!
Odwróciłem się, patrząc na Cedrika.
-Łap z powrotem za puchar! No już!
-O czym Ty mówisz?
Z ruin wyłonił się mały człowiek, który trzymał na rękach coś, co wyglądało jak niemowlę, ale na pewno nim nie było. Moja blizna zaczęła piec, cholernie piec. Złapałem się za nią i zgiąłem w pół, krzycząc.
-Harry! Co się dzieje?!
Cedrik podbiegł do mnie i przytrzymał w pasie. W jego oczach czaił się strach. Odepchnąłem go od siebie, nie zważając na ból. Nie może mu się nic stać. Za bardzo go kocham.
-Bierz ten puchar i uciekaj!
Ale on nie posłuchał. Dopadł do mnie ponownie, chciał trzymać, zrobić cokolwiek, ale się wyrywałem.
-Cedrik do kurwy nędzy! Bierz ten puchar i wynoś się stąd! Chodzi o twoje życie!
-Nigdzie się bez ciebie nie ruszę!
Mężczyzna zbliżał się do nas. Diggory wycelował w niego różdżką. Nie, nie, nie, nie, nie, nieee!
-Kim jesteś i czego chcesz?!
CEDRIK TY PACANIE!
-Zabij niepotrzebnego.
Rozpoznałem ten głos. Nie. Moment, proszę nie! Nie rób tego. Proszę nie jego! Kurwa on mnie nie słyszy.
-NIE RÓB TEGO, BŁAGAM!- zaszlochałem głośno, ale na próżno. Czemu Voldemort miałby mnie posłuchać?
-Avada Kedavra!
Z różdżki trzymanej przez Glizdogona wydobył się strumień zielonego światła i ugodził prosto w pierś puchona.
-Nie!-krzyknąłem, ale było za późno. Cedrik padł kawałek dalej, martwy. Upadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach. Miałem gdzieś, że może mnie teraz zabić. Mój powód do życia leżał parę metrów obok nieżywy. Czułem, jak po policzkach spływają mi łzy, kiedy sięgnąłem po różdżkę.
Poczułem jak unoszę się nad ziemię, a nagle byłem przytrzymywany przez nagrobek. Glizdogon zabrał moją krew siłą, spod moich stóp wyciągnął kości, uciął sobie rękę, a wszystko razem z tym pieprzonym gadem wylądowało w kotle.
Śmierciożercy się zlecieli, na znak. Voldemort odżył i kazał mi walczyć.
Ból w kostce był nie do zniesienia. Palce mocno zaciskając na różdżce i szykując się na śmierć powiedziałem najgłupsze słowa, jakie mogły mi przyjść na myśl.
-Pierdol się, gadzie- syknąłem- Accio puchar!
Łapiąc ramię ukochanego i chwytając puchar wróciłem do zamku.
Upadł na kolana, siłą powstrzymując łzy. Potem biegiem ruszył do zamku, gdzie od razu wtulił się w swojego chłopaka.
-Przepraszam, Draco.

Spotkali się na dziedzińcu. Harry opowiedział ukochanemu rozmowę z dyrektorem. Postanowili skorzystać z okazji i ósemką ruszyli do Hogsmeade. Skierowali się do Trzech Mioteł i zajęli miejsca w rogu pomieszczenia. Po niecałej godzinie chłopcy byli delikatnie pisząc.. pijani. Kolejne czterdzieści minut później Harry zaczął przystawiać się do Theo. Napięcie między nimi było nie do zniesienia. W końcu skierowali się do toalety, a Malfoy odczuł dziwny niepokój i szczerą zazdrość. No ale, przecież Potter go kochał, więc czemu by po prostu nie pójść zobaczyć co oni tam robią?
Cholerna zazdrość..
Poszedł za nimi, ale kiedy wszedł do środka, nie zauważył nikogo. Jedna kabina była zajęty, usłyszał z niej odgłosy rozmowy. Westchnął, opierając się o umywalkę.
-Theooo..
-No przecież go tu nie ma, spokojnie. Nic ci się nie stanie, a z doświadczenia obaj dobrze wiemy, że seks jest cholernie dobry na odstresowanie.
-Nie ma, ale zaraz może wejść. Dobrze wiesz, jaki on jest-mruknął, jakby trochę niezadowolony-poza tym, kocham go, okej? Nie zamierzam go zdradzić, choćbyśmy się cholernie pokłócili.
-W sumie, racja. Nie musisz się zniżać do jego poziomu.
-Odpuść mu już.
-Nie. Zranił cię.
-Theo..
-Zamknij się.
-The..- urwał w połowie, w pomieszczeniu już nie było słychać żadnej rozmowy jedynie mlaskanie i głośne sapanie. Po chwili z kabiny doszedł dźwięk uderzania o płytę- Przestań do cholery! Ja go kocham.
-Dobrze już dobrze. I tak wiem, że ci się podobało..
-Jeśli mu powiesz, co tu się dzisiaj stało..
-Daruj sobie, Potter. Nie jestem idiotą. Tylko nie rozumiem jednej rzeczy.
Draco zmarszczył brwi i skupił się na rozmowie.
-Jakiej?
-Ze mną nie chcesz go zdradzić, ale jak się puszczałeś z Cedrikiem przez os..
-Zamknij mordę. Nic nie wiesz.
-BO MI NIC NIE MÓWISZ!
-I nie muszę.
-Co się wydarzyło tamtej nocy?
-Pogadamy, jak wytrzeźwiejesz.
Arystokrata prychnął, przewracając oczami. Westchnął cicho. Poczekał, aż dwaj chłopcy łaskawie wyjdą z kabiny. Nie trwało to długo, już po paru minutach wytoczyli się z niej, cali czerwoni i zdyszani.
-O, hej kochania.
Draco pokręcił z politowaniem głową. Tylko Potter mógł rzucić głupim tekstem w takim momencie.
-Zero elokwencji. Zero.
-Już to dziś słyszałem- mruknął cicho. Później wrócili do stolika, gdzie czekały zdenerwowane dziewczyny.
-Dumbledore nas zabije-rzucił Harry, chowając w dłoniach twarz.
Hermiona spojrzała na niego i po raz pierwszy od bardzo dawna zauważyła, że jest zrelaksowany. Może i przejmował się egzaminami, ale widocznie nie przeżywał niczego związanego z Voldemortem, odpoczął po męczących tygodniach a i chyba z Draco mu się układało. Jej mina złagodniała, cała złość odrobinę wyparowała. Uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń na jego.
-Spokojnie. Zbieramy się? Jest już po dwudziestej trzeciej.
Pansy przytaknęła i po chwili wszyscy zebrali się do wyjścia. Jedyne konsekwencje jakie mogli ponieść to spotkanie w tym momencie któregoś z nauczycieli. No i jutrzejszy kac..
/w.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz